Książki dla dzieci, Książkoholiczka, Od narodzin

Pucio – chłopiec, którego raczej nie trzeba przedstawiać, ale….

Pucio – chłopiec, którego raczej nie trzeba przedstawiać, ale….

Ponieważ w naszym rejonie kończy się „święto” książki – Targi Książki w Krakowie, to dzisiaj artykuł o jednej z ulubionych książek Frania. Cieszę się, że mogę o niej napisać dzięki uprzejmości autorki Pani dr Marty Galewskiej – Kustra.

O Pućku pisały już niejedne mądre głowy, m.in. moja ulubiona blogowa kobitka: mataja.pl. Nie zamierzam się powtarzać za, nazwijmy ją, klasykiem blogowym (nie dopatrujcie się tu reklamy, bo nie znamy się osobiście), dlatego odsyłam do artykułów klik i klik. Ja chciałam napisać parę słów o naszym wykorzystaniu  książki w dniu codziennym

Chylę czoła za kawał świetnej roboty jaką wykonała autorka książki, Pani dr Marta Galewska – Kustra – logopeda, pedagog dziecięcy i pedagog kreatywności. Historie o Puciu to nie jedyne świetne książki, które wyszły spod jej ręki, dla dzieci starszych powstały przygody muchy Fefe.
Napisałam dla dzieci starszych? Hmm…, w sumie niekoniecznie, bo mój ciekawski czytelnik wydostał pierwszą część  Fefe z półki i już ją ogląda. Ja tylko drżę o wiotkie kartki… ale jeszcze jest w całości. Obie części Pucia są w wydaniu z grubego kartonu, który przetrwa wiele, oj baaardzo wiele… wzloty i upadki… wspólne posiłki…. Wierzcie – testowane.

Oryginalne i przejrzyste rysunki autorstwa Joanny Kłos przyciągają uwagę nie tylko najmłodszych. Przyznam szczerze, że skradły i moje serce.

„Pucio uczy się mówić. Zabawy dźwiękonaśladowcze dla najmłodszych” to jedna z pierwszych książek, którą kupiłam synkowi. O wspaniałości Pucia czytałam niejeden tekst, ale pomyślałam: „pewnie ma świetny PR i jest to książka dla dzieci, jakich wiele”.  Co się okazało? Że nie wiem jaki ma PR i czy w ogóle ma, ale raczej po prostu nie musi…. Bo jest REWELACYJNA. Mogłabym powiedzieć, że rośnie razem z dzieckiem, bo Franio ma już prawie 16 m-cy a dalej jest nr 1 w naszej biblioteczce. Co więcej, czytanie jej to nasz codzienny, stały punkt. A co najważniejsze, za każdym razem odkrywamy w niej coś nowego, np. detal czy emocję.

Pucio stał się naszym przyjacielem ok. 6 m-ca życia Frania. Wtedy, leżąc na brzuchach na dywanie, oglądaliśmy przejrzyste i czytelne strony książki. To na jej kartach, już siedzący 7-mio miesięczny brzdąc uczył się przekładać strony.

Według mnie, największym atutem tej pozycji dla dzieci to CZYTELNOŚĆ poszczególnych elementów ilustracji oraz treści– nie zaserwowałabym oczywiście takiemu maluchowi na początek serii o ulicy Czereśniowej, ale w książeczkach przeznaczonych dla dzieci +3m-cy,  często zdarza się zbyt duża ilość kolorów, postaci, elementów na jednej stronie, rodem z bajki TV.

U Pucia wszystko jest wyważone. Najważniejsze elementy, przedstawiono bardzo wyraźnie. Zapisane słowa to te, które najczęściej pojawiają się jako pierwsze w słowniku dziecka: samogłoski w roli wykrzyknień, wyrażenia dźwiękonaśladowcze i proste rzeczowniki. Pojawiające się słowa sprzyja także globalnemu zapamiętywaniu wyrazów, a jest to jeden z etapów nauki czytania. Bardzo ważnym elementem są wyszczególnione fragmenty obrazka na marginesach. Sprzyja to utrwalaniu ale i ćwiczeniom odnajdywanie konkretów na ilustracji całościowej.

Jak my korzystamy z Pucia?

Na samym początku  troszkę musiałam zaingerować w życie Pucia i zmienić imię Misi na Karolcię. Mimo że jest oczywiście takie imię jak Michalina (Misia), to nie chciałam wprowadzać tego słowa na określenie i dziewczynki, i misia jako pluszaka. Miś to przedmiot bardzo często pojawiający się w rzeczywistości dziecka. Nie bez przyczyny jest wprowadzany także w procesie nauki czytania, jako jeden z pierwszych wyrazów globalnych. Bałam się mieszać  Franiowi w znaczeniach tego słowa.  Czasem pojawiałoby się zdanie np. Misia ma misia, tego właśnie chciałam uniknąć. To jedyna rzecz jaką bym zmieniła w książeczce. Dzieciom troszkę starszym można takie niuanse wyjaśnić, bo przecież synonimów w naszym języku jest masa, ale dla kilkumiesięcznego dziecka wolałam przyjąć strategię „tymczasowego kłamstewka”.

Franio tak polubił głównego bohatera książki, że sam wskazuje na połącznie naszej rzeczywistości z jego światem. Oglądając stronę z gotującą się zupą, gdzie mama Pucia pokazuje „nu,nu”, opowiadałam co się dzieje na ilustracji oraz mówiłam „nu, nu, au, gorące”(+gest palca). Kiedy ja gotowałam zupę, pokazywałam Franiowi „nu, nu, gorące” (+gest palca).  Moja mądra główka wskazywała paluszkiem w przestrzeni, jakby odsyłając mnie do książki, która leżała w pokoju obok. Szliśmy po nią i pokazywaliśmy zupę u nas, na kuchence oraz zupę gotującą się w kuchni Pucia. Przy tej okazji mogłam także odwołać się do zakazu dotykania piekarnika, czajnika, czy żelazka. Stworzyliśmy świetny łańcuch przedmiotów, których nie wolno dotykać, bo są gorące i może stać się „ała”. Po wielu takich ćwiczeniach z Puciem, Franio nauczył się pokazywać nu, nu paluszkiem w odpowiedniej sytuacji oraz wskazywać mamę bohatera, która taki gest prezentowała.

 

 

Pucio okazał się także ratunkiem dla naszych długich podroży. Kiedy przygotowywaliśmy się do pierwszej tak długiej wyprawy do dziadków, czyli ok 550 km drogi, byłam szczerze przerażona. Franio miał wtedy 11 m-cy, a fotelik samochodowy traktował jak gorące krzesło. Długo zastanawiałam się, co tu zrobić, by jakoś dojechać na miejsce. Wtedy wpadłam na pomysł, że muszę mu stworzyć mini warunki domu i naszego rytmu dnia. Zabraliśmy ulubione autko, samolot, misia, i dwie części Pucia. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Oczywiście, w trakcie podróży robiliśmy postoje, ale dzięki Puciowi, Franio nie buntował się na obowiązek jazdy w foteliku. Ponieważ krajobraz za oknem zmieniał się, to była to świetna okazja do szukania analogii w książce. Mijaliśmy krowy, konie, kury i drzewa. Oczywiście dynamiczne sceny na kartach książki, powstałe m.in. dzięki wykrzyknieniom, także dodawały emocji oglądaniu.

Gdy przygotowywałam rodzinną imprezę z okazji pierwszych urodzin Frania, Pucio także okazał się pomocny. Dzięki urodzinowej scenie w książce, mogłam opowiadać i przygotować synka na to, co się będzie działo w naszym domu: że przyjdą goście, że właśnie robię tort, a tata dmucha balony

Pucio tak głęboko zakorzenił się w główce mojego syna, że nawet gdy na spacerze spotkaliśmy kota, to Franio mówi bach – bo przecież kotek zrzucił wazon.  Co zabawne, od początku nie powtarzał miau, widząc kotka, tylko bach. Dopiero teraz mówi miau, tak po prostu, gdy zobaczy kota, a czasem łączy oba wyrazy miau bach, gdy przypomni mu się scena z książki.

Kiedy Franio miał 13 miesięcy i już chodził samodzielnie, śmialiśmy się z mężem, że mógłby być prawdziwym bratem Pucia. Jego ulubioną zabawką w tym czasie był samolot, a przykładając telefon do ucha mówił baba (oczywiście także rozmawialiśmy przez telefon z naszą babcią).

Wszystkie przytoczone przykłady (których jest znacznie więcej) potwierdzają to, że przygody Pucia odnoszą się bardzo mocno do rzeczywistości małego dziecka. Analogie są bardzo wyraźne, a odwołań do książki w ciągu dnia bardzo wiele. To wszystko sprawia, że jest ona tak ciekawa i lubiana przez dzieci.

Nasz egzemplarz jest mocno eksploatowany każdego dnia, a mimo to, nadal wygląda dobrze. To świadczy o jakości wykonania książki.

 

Druga część Pucia ma już wyraźniejsze kolory, bo jest przeznaczona dla nieco starszych dzieci. Do niej także pałamy miłością obydwoje. Nie możemy się doczekać kolejnych części, bo przecież Pucio gdzieś tam istnieje. Kiedyś będzie musiał iść do szkoły, pisać wypracowania, pójść na studia. W każdym razie ja już mam przygotowana oddzielną półkę na wszystkie części Pucia.

O tym, że czytanie książek niesamowicie wpływa na rozwój człowieka, wiemy nie od dziś. Seria o Puciu jest tak przemyślana i dopasowana do rozwoju maluchów, że znalazło się w niej wszystko, co najistotniejsze i najbliższe maluchowi. Książka wspiera rozwój mowy, bo stwarza okazję, do wielokrotnego powtarzania nowych słów. Przedstawia też sytuacje, które stają się okazją do rozmowy o otaczającym świecie. Możemy jej śmiało zaufać, bo przecież tworzył ją specjalista od mowy.

Na jednym z forów internetowych, na którym toczyłam bój o to, że niemówiący dwulatek to nie jest norma, przeczytałam odniesienia do Pucia: „ przecież mało który dwulatek mówi to, co w tej książce”, „ to książka dla dzieci uczących się czytać”, „wszystkie bajeczki dla dzieci, te w tv także, są kolorowe a tu jakoś tak szaro”, „my mieszkamy w mieście, dlatego te sceny ze zwierzętami, czy lasem to abstrakcja”. Nie będę komentować tych cytatów, ale potwierdzają one to, jak bardzo takie książki są potrzebne.

Jakie jest Wasz doświadczenie z Puciem? Lubicie się?

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *